01 paź Od bólu kolana do … wydawnictwa
Gdy coś nas boli, to z reguły albo zaciskamy zęby, albo bierzemy środek przeciwbólowy. W jednym i drugim przypadku chcemy się tego bólu jak najszybciej pozbyć. To całkiem naturalny odruch. A może, popijając tabletkę, objąć to nasze bolące ciało czułym, łagodnym spojrzeniem i zapytać go: „Co chcesz mi powiedzieć, mój wierny towarzyszu drogi?” Co chcesz mi uświadomić? Co tak naprawdę mnie boli w moim życiu?
Może wówczas odkryjemy, że ten fizyczny ból może stać się przewodnikiem ku nam samym, ku naszej prawdzie psychologicznej i duchowej. Odkryjemy wówczas, że ból i choroba to swego rodzaju twórczy proces, mający na celu doprowadzić nas nie tylko do wyleczenia, ale więcej: do uzdrowienia.
I mogą się wówczas dokonać duże zmiany w naszym życiu… Oto moja historia….
Kilka lat temu przenieśliśmy się z rodziną do Francji (mąż jest Francuzem), w piękne, alpejskie okolice. Jak na ironię losu, niedługo po tej przeprowadzce zaczęło mnie boleć lewe kolano, uniemożliwiając mi chodzenie po górach. Prześwietlenia, USG, itd. niczego nie wykazały, wyglądało więc, że będę musiała z tym bólem żyć do końca. Kilka lat później pojechałam na mój pierwszy 10-dniowy kurs medytacji Vipassana. Patrząc z perspektywy czasu, mam świadomość, że Vipassana odmieniła moje życie. Nie dokonało się to w sposób spektakularny i rewolucyjny lecz stopniowo, krok po kroku… Ale cofnijmy się do tego pierwszego kursu. 10 godzin codziennego siedzenia „po turecku” lub klęczenia okazało się dla moich kolan wielkim wyzwaniem (nie tylko dla kolan zresztą, ha, ha!). Nieznośny ból męczył w ciągu dnia i nie pozwalał zasnąć nawet w nocy. Aż do momentu, gdy zaczęłam się temu bólowi przyglądać, trochę jak naukowiec obserwujący przedmiot swoich badań, ze świadomością nietrwałości wszelkich zjawisk (anicca)– w tym także tego bólu. Pozwoliło mi to chyba mniej z nim się utożsamiać i w pewnym sensie …. przyjąć go. Mógł wówczas „rozpuścić się” w totalnej akceptacji. W następnych dniach kursu pojawiał się jeszcze sporadycznie, ale przyjmowałam go z wdzięcznością – stał się moim przewodnikiem: gdy się pojawiał, był dla mnie sygnałem, że mój umysł jest poruszony, że tkwią w nim jeszcze ziarna oporu, zniecierpliwienia, że powinnam się im przyjrzeć i nimi zaopiekować.
Było to dla mnie jedno z wielu bardzo cennych doświadczeń w trakcie Vipassany, pozwalających na własnej skórze eksperymentować funkcjonowanie ciała i umysłu.
Nie muszę dodawać, że od tej pory moje kolana znosiły wszelkie górskie wspinaczki. Oczywiście, bardzo mnie to cieszyło ale jednocześnie mój kartezjański umysł chciał koniecznie zrozumieć dlaczego, jak to się stało. W bibliotece mojego małego miasteczka trafiłam przypadkiem (?) na książkę Michela Odoula „Powiedz mi, co Cię boli – powiem Ci, dlaczego” . Tytuł pretensjonalny, pomyślałam sobie, pewnie jeszcze jedna książka z cyklu „rozwój osobisty”, która mówi to samo, tylko inaczej. Sceptycznie, a wręcz krytycznie nastawiona (gotowa się czepiać wszystkiego), zaczęłam czytać pierwsze rozdziały…. i wciągnęło mnie do końca. A potem wielokrotnie do niej wracałam, odkrywając za każdym razem coś nowego, co wcześniej umknęło mojej uwadze. Książka ta pomogła mi zrozumieć ten ból kolana i co się z nim tak naprawdę w czasie Vipassany stało. Pozwoliła mi również popatrzeć inaczej na moje życie. Myślę, że w tym momencie stała się doskonałym uzupełnieniem doświadczeń wyniesionych z Vipassany. Kilka miesięcy później miałam okazję poznać osobiście Michela Odoula przy okazji prowadzonej przez niego konferencji poświęconej tej książce. W pierwszej części konferencji był jego wykład, w drugiej, dłuższej, odpowiadał na pytania. Oczarowała mnie jego ogromna wiedza, nie taka wyuczona na kursach, studiach, ale wypływająca z doświadczenia . Jego uważne słuchanie pytań z sali i bardzo trafne odpowiedzi. Na każde pytanie odpowiadał ciekawie i wyczerpująco, nikogo nie zbywał. Prawdziwe dzielenie się, autentyczna wymiana.
Wówczas po raz pierwszy rozmawiałam z nim o możliwość przetłumaczenia na polski jego książki. I tak się zaczęło. Potem kontakt z ogromnym francuskim wydawnictwem Albin Michel, podpisanie umowy i …. miesiące tłumaczenia i cyzelowania tekstu.
Nie, nie było łatwo. Najgorzej było z moim wewnętrznym krytykiem, prywatnym sabotażystą: no co ty, jak się z czasem wyrobisz, masz przecież jeszcze inne zajęcia, a w ogóle to nie znasz się przecież na branży wydawniczej, jest już tyle wydawnictw, tyle książek, których nikt nie czyta, rynek trudny, dystrybutorzy to rekiny, czytelnictwo w Polsce leci na łeb na szyję, kogo to w ogóle zainteresuje? Nie potrafiłam go totalnie wyłączyć, ale wykorzystałam jego gderanie, żeby nie ulegać hurraoptymizmowi ani nie spoczywać na laurach, tylko szukać informacji, douczać się i budować powolutku wizję tego małego wydawnictwa.
I tak sobie nadal „dłubię” pomału, książka ukazała się 14 lipca 2018r. i dociera do coraz większej liczby czytelników. Mam nadzieję, że do wielu z nich przemawia, może komuś pomoże…. A ja jestem szczęśliwa i wdzięczna losowi: robię to, co lubię, i co według mnie ma sens. I gdy tak sobie pomyślę, że gdyby nie ból kolana…. 🙂
P.S. Dedykacja Michela Odoula w moim francuski egzemplarzu: „Joanno, niech ta książka niczym dar na Drodze Życia, prowadzi Cię ku Twej Osobistej Legendzie ”.
Dziękuję Panie Odoul!
Obraz: computerkugel
Brak komentarzy